Dyskutanci

W wieczornych programach publicystycznych niemal zawsze dochodzi do kłótni i słownych przepychanek. Jeszcze niedawno nie wiedziałem, że sam znajdę się w podobnej sytuacji.


Niemal każdego dnia wieczorem kiedy minęła już pora o której dzieci oglądają telewizyjne wieczorynki, rodziny zasiadają do kolacji, a studenci kierują swoje kroki w kierunku pubów, w informacyjnych kanałach telewizyjnych rozpoczynają się debaty na których osoby nazywane politykami i wszelakiej maści ekspertami od czegoś tam, nieudolnie próbują przekonać zwykłych ludzi do swoich racji. Niemal każdego dnia  owe debaty telewizyjne kończą się kłótniami i przepychankami słownymi w czasie których uczestnicy jak mantrę powtarzają zdania: „Ale ja panu nie przerywałem”, „Niechże pan da już spokój”, „Proszę dać mi dokończyć”, „...tymczasem nasza partia…” itp. Debaty te do niczego konkretnego nie prowadzą. Co najwyżej do wydania części pensji prowadzącej pani redaktor lub pana redaktora na środki uspokajające.

            Piszę o tym dlatego, że jeszcze ponad tydzień temu w ogóle nie spodziewałem się, że już wkrótce ja sam będę świadkiem takiej sytuacji. W odróżnieniu jednak od większości ludzi nie obserwowałem tego na płaskim ekranie telewizora lub monitora komputerowego, ale byłem naocznym świadkiem, a można także powiedzieć, że i uczestnikiem  tego typu wydarzenia. Na szczęście nie musiałem też udać się po wszystkim do apteki żeby zaopatrzyć się w zestaw melisy. Nie znajdowałem się jednak, choć byłoby to ciekawe doświadczenie, w warszawskim studiu telewizyjnym na Woronicza 17. Było to znacznie mniej doniosłe wydarzenie niż pokazanie swojej twarzy przed kamerami rozmieszczonymi w różnych punktach studia. Nazwa wydarzenia: „Spotkanie na temat koncepcji zmian w ruchu pl. Wolności i ul. 27 Grudnia” też nie brzmi raczej zbyt dostojnie.  Mimo tego pojawiłem się na tym spotkaniu. Nie jest ważne w jakim celu tam przyszedłem. Ważne, co udało mi się zaobserwować.

            Było przyjemne marcowe popołudnie kiedy udałem się w kierunku jednego z bardziej znanych poznańskich teatrów, którego reputacja od jakiegoś czasu jednak maleje. Właśnie tam w jednym z jego podziemnych pomieszczeń miało odbyć się wspomniane spotkanie, które było otwarte dla każdego kto tylko miał ochotę zaszczycić swoją obecnością pozostałych uczestników. Zszedłszy w dół i przekraczając próg szklanych drzwi znalazłem się w zespole kilku pozbawionych okien i nieco ciemnych ale nie mrocznych pomieszczeń. Mimo to nie było tam ani chłodno i wilgotno, ani też gorąco i sucho. Na co dzień odbywają się tam różne przedstawienia i wystawy, nic zatem dziwnego, że na jednej ze ścian porozwieszane były ogłoszenia o występach i pokazach artystów, których nazwiska nic jednak mi nie mówiły.

Poznań - dawniej godne podziwu miasto, dziś pogrążające się w coraz większym bałaganie

            Zająwszy miejsce z brzegu niedużej sali pomiędzy dziewczyną, a chłopakiem, którzy mogli być mniej więcej w moim wieku, zacząłem przysłuchiwać się co też ci wszyscy przemawiający architekci, przedstawiciele Komisji Rewitalizacji, Rady Osiedla Stare Miasto i inne Mądre Głowy mają do powiedzenia. A oto co usłyszałem.

            W ciągu kilki najbliższych lat w centrum Poznania mają być rozpoczęte takie prace jak budowa nowej linii tramwajowej przez ulicę Ratajczaka,  przebudowa głównych ulic, budowa podziemnego parkingu i kolejnego centrum handlowego, wytyczenie dokładnie 1548978375794765 kilometrów dróg rowerowych na 100 metrów kwadratowych powierzchni aż wreszcie najgorsze – zminimalizowanie ruchu samochodowego czyli zamknięcie dla samochodów ulic miasta, a żałosna resztka ulic jakie pozostaną dla zmotoryzowanych ma stać się drogami jednokierunkowymi. Nie wystarczy już, że dopuszczalną prędkość na ulicach centrum zmniejszono z najzupełniej rozsądnych 50 km/h do zaledwie 30 km/h. Wychodzi więc na to, że Usain Bolt byłby w stanie złamać prawo nie korzystając z żadnego pojazdu, a jedynie używając siły własnych nóg. Trzeba pójść dalej i w ogóle wykurzyć samochody z miasta.

            Już po kilkunastu minutach zrozumiałem co tak naprawdę się dzieje i poczułem się niczym Hans Kloss, który w przebraniu niemieckiego oficera wysłuchuje fuhrerowskich planów, mających ostatecznie zniszczyć polski naród. Albo bohater amerykańskiego filmu akcji, który właśnie odkrył wśród władzy spisek, godzących  w życie i dobrobyt zwyczajnych obywateli. Zwolennicy takich pomysłów na uczynienie z Poznania dobrze prosperującego europejskiego miasta z pewnością posłużą się argumentem, że powyższe rozwiązania już od dawna stosowane są na zachodzie, że takie są obecnie standardy wyznaczane nam przez Unię Europejską, że są to rozwiązania godne młodych, świetnie prosperujących społeczeństw, tralalala i tak dalej. Żeby było jasne. Dobrze, że planują uczynić miasto lepszym. Też bym chciał żeby stolica województwa wielkopolskiego stała się przyjemnym miejscem. Chciałbym żeby było w nim znacznie ciszej, było więcej zieleni, poruszanie się każdym środkiem transportu – od łyżworolek do ciężarówki – było sprawne i proste. Przemierzając ulicę tego miasta  chciałbym widzieć zadbane ulice i chodniki, elegancko pomalowane budynki, które będą pasowały do otoczenia a nie przypominały zlepku pożółkłych kartonów jak ma to miejsce w przypadku Galerii MM sąsiadującej z wybudowanym w romańskim stylu kościołem. Przemierzając ulice chciałbym spotykać młodych ludzi, którzy nie maja problemów ze znalezieniem pracy. Nie jest też tak, że jestem krytykantem wszystkich wynalazków i rozwiązań, które przychodzą do nas z krajów zachodnich. W tym jednak konkretnym przypadku uważam, że ludzie odpowiedzialni za zarządzanie Poznaniem ślepo zapatrzyli  się na Zachód nie przyjmując do wiadomości, że nie wszystko co stamtąd przychodzi i co Unia wymyśli jest świetne, wspaniałe, przyszłościowe, najlepsze i uznają to bezkrytycznie niczym jakiś watykański dogmat. Zachłysnęli się Zachodem tak, jak pięciolatek zachłystuje się łapczywym pożeraniem cukierków, choć mama mówiła, żeby nie jadł tak zachłannie bo źle się to skończy.

            Oczywiście, mimo że sam lubię samochody i jazdę autem, przyznam, że sami kierowcy często nie są w porządku. Wciskają się przed pieszych, spychają rowerzystów, trąbią na siebie nawzajem i niejednokrotnie zachowują się w sposób zagrażający bezpieczeństwu innych.  Jednakże osobiście wydaje mi się, że są pewne środowiska ludzi, które, zdawać się może, traktują kierowców jako wrogów publicznych, a samochody w mieście są według nich przyczyną niemal wszelkiego zła. Tak jakby robili sobie ze zmotoryzowanych kozłów ofiarnych na których można zrzucić odpowiedzialność za problemy aglomeracji. Czasami wygląda to tak, jakby poprzez media, działalność władz i różnych grup sączona jest pewna antymotoryzacyjna propaganda, a członkowie tych grup poddawani są rodzajowi zbiorowej hipnozy podczas której wpaja im się, że samochody niszczą miasto i środowisko, a kierowcy to ta część społeczeństwa, której nie wolno pozwolić dojść do głosu. To co piszę wcale nie jest bezpodstawne. Kiedy zapytałem jak mieszkańcy ulic zakazanych dla aut mają podjechać pod swój dom, niektórzy spojrzeli na mnie tak jakbym będąc gościem brytyjskiego parlamentu wypowiedział kilka brzydkich epitetów pod adresem Królowej.

            Tymczasem moim zdaniem pomysły przedstawione na spotkaniu nie poprawią sytuacji w mieście. Wręcz przeciwnie, uczynią centrum Poznania niefunkcjonalnym i źle zaplanowanym. Jeśli zamknie się dla ruchu samochodowego ileś ulic, a resztę uczyni jednokierunkowymi, to mieszkańcy lub dostawcy towarów, którzy będą chcieli dotrzeć na miejsce, zmuszeni będą jechać tam przez Berlin, Saharę Zachodnią, a w skrajnych przypadkach nawet przez Atakamę! Część sklepów uzależnionych od dostaw zacznie upadać.

        Sahara Zachodnia - niebawem tędy będzie wiódł objazd do centrum miasta.


 Wprawdzie będzie możliwość aby mieszkańcy i dostawcy mogli wjeżdżać do strefy wyłączone dla ruchu, ale widzę to w czarnych barwach. Ci którzy zdecydują się na tak śmiały i odważny krok będą potraktowani jak foka, która nierozsądnie dostała się pomiędzy stado rekinów. Klientom nie będzie się chciało wybierać do miejsc gdzie nie będą mogli zostawić samochodu. Albo wyobraźcie sobie przykładowo jakiegoś dziadka, który chce tylko swoim Fiatem Seicento podjechać pod własny dom, bo chodzenie sprawia mu problemy. Zostanie on wyzwany, spotka się z dziesiątkami nienawistnych spojrzeń, a w skrajnych przypadkach w stronę jego auta pójdą kopniaki. Dobrze, gdyby było więcej miejsc zielonych żeby w choćby upalny dzień można sobie usiąść i odpocząć.  Jednak to nie jest dobra metoda aby w tym celu zamknąć połowę dzielnicy, posadzić parę krzaczków i wytyczyć kilka deptaków. Budowa kolejnego centrum handlowego? Czy naprawdę w tym mieście nie ma innych ciekawych budynków, że trzeba budować kolejne architektoniczne pudło by przyciągnąć ludzi? I czy naprawdę nie ma innych, bardziej istotnych dla mieszkańców problemów w rozwiązanie których należałoby zainwestować sporą sumę pieniędzy? A ścieżki rowerowe? Według miejskich włodarzy trzeba wyznaczyć im jak najwięcej tras. Jeszcze trochę to wpadną na pomysł żeby ścieżki rowerowe wytyczyć przez pas startowy na lotnisku miejskim, a nawet przez mieszkanie proboszcza lokalnej parafii. A gdy tylko jakaś starsza, słabo widząca pani przez przypadek wejdzie na taką ścieżkę, zaraz zostanie niemalże rozjechana, być może padnie jakieś wyzwisko, a jej zdjęcie następnego dnia pokaże się na lokalnych stronach internetowych. Moi drodzy, jak już kiedyś pisałem, uważam że ścieżki rowerowe nie są potrzebne. Kiedyś ich nie było i wszystko jakoś funkcjonowało. Wystarczy żeby piesi, kierowcy i rowerzyści po prostu zwyczajnie zaczęli na siebie uważać i się szanować. A co do modernizacji miasta to cóż jeszcze powiedzieć? Wybudowaniem stadionu na 40 000 ludzi, wprowadzeniem elektronicznych kart miejskich które mają zastąpić zwykłe bilety tramwajowe i które są droższe od zwykłego, aktualnego miesięcznego biletu, wytyczeniem deptaków, posadzeniem kilku krzaczków i ustawieniem ławeczek, wybudowaniem fontanny na środku głównego placu w mieście, która swoim wyglądem przypomina fragment z rozbitego promu kosmicznego Columbia oraz budową następnego centrum handlowego z podziemnym parkingiem nie reanimuje się podupadającego miasta.

       Wyznaczanie kolejnych deptaków i dróg rowerowych nie rozwiąże kłopotów miasta

            Na opisywanym spotkaniu znalazło się jednak trzech muszkieterów broniących ideałów motoryzacji. Jednym z nich byłem ja, drugim z nich pewna pani, która posiada sklep w centrum miasta, a trzecim  pan mogący mieć nieco powyżej 60 lat. Wszyscy mieliśmy niezbyt pochlebne opinie o tym co ma się wkrótce zacząć dziać w Poznaniu.  Dyskusja jednak dość szybko przerodziła się w kłótnię i przepychankę na argumenty godną wieczornych programów publicystycznych. W związku z tym założyłem swoją skórzaną kurtkę i skierowałem się w stronę wyjścia. A jak poprawić sytuację w Poznaniu?  W pierwszej kolejności należałoby zająć się mentalnością tutejszych ludzi, od rządzących do zwykłych mieszkańców utrzymujących się dzięki niewielkiej pensji. To już jest jednak temat na osobny artykuł.


                                                                                                                                 18. 03. 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz